Jesienny redyk ulicami Szczawnicy
Tradycja w wielu miejscach Polski nadal jest kultywowana. Jesienny redyk w Szczawnicy przyciąga licznych turystów chcących zobaczyć morze owiec spacerujących ulicami miasta i przejść z nimi przez centrum w towarzystwie muzyki i tradycyjnych góralskich strojów.
Wyobraźcie sobie główną i właściwie jedyną ulicę przebiegającą przez środek prawie 6-tysięcznego miasteczka uzdrowiskowego kompletnie zakorkowaną. Mieszkańcy Szczawnicy, kierowcy samochodów, rowerzyści i liczni turyści niemogący się swobodnie przemieszczać przez 2-3 godziny w sobotnie południe. A wszystko to za sprawą morza owiec spacerujących po głównej arterii miasta. Tak wyglądał jesienny redyk w Szczawnicy, który udało nam się zobaczyć.
Czym jest redyk? Redyk wiosenny i redyk jesienny
Redyk nieodłącznie wiąże się z owcami. To tradycyjny moment, w którym owce wprowadzane są na hale lub są z nich sprowadzane. Dlatego mówimy o redyku wiosennym, który najczęściej rozpoczyna się od dnia św. Wojciecha (23 kwietnia), kiedy to bacy przekazywane są przez gospodarzy owce. Z całym stadem baca idzie na hale, gdzie będą wypasane przez najbliższe kilka miesięcy. Drugim ważnym wydarzeniem w góralskiej tradycji jest redyk jesienny. Tradycyjnie przypada on najczęściej w okolicach dnia Michała Archanioła (29 września), kiedy baca wraca z wszystkimi owcami z hal i oddaje je swoim właścicielom. Oczywiście daty te są dosyć umowne, gdyż wiele zależy od pogody i warunków panujących na halach.
Jesienny redyk w Pieninach
Jest 10 października 2020 roku. Jesienne sobotnie przedpołudnie w Szczawnicy. W oddali wszędzie było słychać dzwoniące dzwonki. Od wczesnego rana juhasi i bacowie sprowadzali owce z okolicznych pastwisk i kierowali się w stronę Malinowa. Stamtąd około godziny jedenastej wyruszyło stado liczące podobno ponad 2000 owiec pod przewodnictwem bacy Andrzeja Majerskiego. Tak rozpoczął się jesienny redyk, który miał przejść ponad 7 kilometrów, przez centrum Szczawnicy, aż do okolic przystani flisackiej na Piaskach. To tam czekali na swoje owce ich właściciele, aby dokładnie policzyć, sprawdzić i odebrać od bacy.
Na czele pochodu szedł główny baca z rodziną. Był zespół muzyków, którzy oczekiwali na stado pod okolicznym sklepem, skocznie przygrywając na instrumentach. Były media, prasa i radio. Do miasta zjechali liczni turyści. To duże wydarzenie w kalendarzu Szczawnicy. Podobno do samego końca nie było wiadomo, czy przez sytuację z COVID-19 w tym roku redyk się odbędzie. Niestety część z tradycyjnych towarzyszących atrakcji nie mogło się odbyć.
Będąc w Szczawnicy musisz koniecznie odwiedzić wąwóz Homole i wejść na Wysoką. To przepiękna i bardzo malownicza trasa.
Jesienny redyk w Szczawnicy
Wyobraźcie sobie. Jest piękna słoneczna pogoda. Cała ulica Szczawnicy aż po brzegi wypełniona owcami. Dookoła juhasi, psy pasterskie i tłumni turyści z aparatami w rękach obserwujący to, co się dzieje. Beczenie, stukanie kopytkami o twardy asfalt, dzwonienie dzwonków, co jakiś czas nawoływanie. Wszystkie dźwięki mieszają się ze sobą. Do tego w powietrzu unosi się „zapach” kup i błota. Nie ma sensu uważać pod nogi, bo i tak się prędzej czy później w coś wdepnie. Dookoła mieszkańcy wyszli na swoje ogródki, a turyści stoją wzdłuż chodników. Wszyscy oglądają i z olbrzymią przyjemnością podziwiają, jak kultywowana jest góralska tradycja w Pieninach.
Stoję przy starej, zardzewiałej furtce z naszykowanym aparatem. Czekam, aż pochód owiec przejdzie obok mnie. Obok stoi dumna, starsza mieszkanka Szczawnicy, która skręciła obiad na gazie i wyszła również podziwiać redyk. Od słowa do słowa, zaczyna opowiadać, że dzisiaj to są małe stada. Kiedyś ulicami Szczawnicy w trakcie redyku wędrowało i ponad 50 tysięcy owiec, było więcej muzyki, ale i tak się cieszy, że nadal tradycja jest praktykowana. Opowiada, jak huczne kiedyś potrafiły być obchodzone ich święta oraz o tym, jak trudne wypasanie owiec jest. Tacy juhasi, co nie mają jeszcze swoich rodzin, spędzają na halach całe tygodnie, a nawet i miesiące bez schodzenia do domu. Pilnują i doglądają czyiś owiec, bo często jest tak, że swoich nie mają, a utrzymują się z wypasania obcych stad. Chronią owce przed wilkami, które, jak mówi, występują w tutejszych górach. Podobno czasami wieczorem potrafią zejść i na pastwiska w pobliżu domów, gdyż słychać ich wycie i nawoływanie. Praca nie jest lekka, ale tak kiedyś pracowali ich ojcowie, a wcześniej ich dziadkowie więc „fach” został przekazany w genach. Gdyby nie obecne dopłaty z Unii byłoby dużo ciężej. Coraz głośniej było słychać dzwonki, owce wyszły zza zakrętu i przeszły obok nas. Podziękowałem za sympatyczną rozmowę i pobiegłem za pochodem, aby zarejestrować kilka dodatkowych kadrów.
Zobacz jak wyglądał wschód słońca z Sokolicy, czyli rozważania fotografa amatora.
Na koniec całe stado, baca, juhasi, turyści, gapie i mieszkańcy zeszli do Piasek, gdzie niegdyś odbywały się liczne i huczne występy lokalnych artystów, były śpiewy, muzyka i tańce. Z powodu COVID-19 tym razem wszystko było odwołane. Oczywiście można było spróbować góralskich serów, barana z rożna i kilku innych przysmaków, ale to nie to, co kiedyś, jak to mówili miejscowi. Oby te czasy jeszcze wróciły.