Blogowe Morsy 2, czyli zimowe spotkanie na Mazurach

Zimowy krajobraz, jezioro skute lodem, wyrąbany przerębel, morsowanie no i pyszne jedzenie. O co chodzi? Blogowe Morsy to niecodzienne spotkanie z cudownymi ludźmi, którzy podobnie do nas prowadzącą blogi podróżnicze, gdzieś daleko na Mazurach. Ciekawa inicjatywa prawda? Zobaczmy, jak było.

Ten wpis mógłbym zacząć w stylu „Mój kochany pamiętniczku….”. Zapisuję sobie to, co wydarzyło się tego pięknego iście zimowego weekendu na Mazurach, aby móc wrócić do zdjęć, emocji, spotkanych ludzi, poznanych smaków za kilka, kilkanaście lat i powspominać. A w takim razie, dlaczego piszę o tym publicznie, a nie do szuflady? Głównie dlatego, aby pokazać Wam, że czasami potencjalnie niepasująca do siebie sytuacja i miejsce, może okazać się wspaniałą przygodą.

Nigdy wcześniej nie byłem na Mazurach – wiem, wiem – jak to możliwe? Mazury zawsze dla nas były za daleko, aby pojechać tylko na weekend, a urlopu było za mało, aby wybrać się tam na dłużej. Jakież było moje zdziwienie, że z Wrocławia jest bezpośredni pociąg do Olsztyna, a stamtąd do Starych Jabłonek to już rzut beretem (Jarek dzięki za odebranie, a Przemek alias Antek za odwiezienie na stację). Niezależnie od tego Mazury kojarzyły mi się głównie z żaglami, jeziorami, lasami i pięknymi letnimi krajobrazami. Na pewno nie myślałem o nich w kontekście zimy.

Blogowe Morsy 2, czyli liczne atrakcje na Mazurach

Jarek i Dorota z bloga Szalone Walizki rzucili kapitalny pomysł na spotkanie się (to już druga edycja) w gronie blogerów głównie podróżniczych zimą na Mazurach. No jak mogłem nie skorzystać z takiego zaproszenia? Po tylu miesiącach siedzenia w domu, bez kontaktu z ludźmi „z branży”, pojawiła się okazja, aby móc się spotkać ze znajomymi z „internetów”, aby móc poznać nowe twarze, zjeść coś pysznego i morsować w mazurskim jeziorze. Brzmi pięknie prawda?
W takich imprezach głównie chodzi o „spotkanie się w rzeczywistości”, o poznanie osób, które wcześniej znało się z bloga, instagrama czy facebooka, o integracje, o ciekawe rozmowy o życiu, planach i prywatnych sprawach. To jest w nich najpiękniejsze, że nic tu nie trzeba, a człowiek chłonie konwersacje, wspólne śpiewanie, jedzenie i doświadczanie nowości. To niesamowite jak każdy z nas jest różny, a jednak wspólna pasja nas zbliża i czułem się, jakbym spotkał się z kimś, z kim dosłownie wczoraj się widziałem, pomimo że widzę go pierwszy raz w życiu.

Morsowanie w jeziorze Szeląg Mały – główny punkt programu spotkania Blogowe Morsy

Głównym hasłem naszego spotkania Blogowe Morsy było morsowanie. Ostatnio jest to bardzo „modna” aktywność i pomimo że wiele osób sobie z niej żartuje, że to zwykły lans, to mi to nie przeszkadza. Cieszy mnie to, że choć raz „wypromowała” się moda na coś zdrowego, na coś, co utrzymuje nas w dobry zdrowiu, coś, co podnosi nam poziomy endorfin, zadowolenia z życia. Coś, co nam pomaga i ma masę pozytywnych skutków. Sam zacząłem morsować w grudniu 2020 roku więc jestem świeżakiem, jednak od tamtego czasu staram się to robić przynajmniej raz w tygodniu.
Część uczestników zanurzyła się w zimnej wodzie po raz pierwszy w życiu, cześć robiła to już wcześniej, a niewielka grupka obserwowała nas z brzegu, patrząc z niedowierzaniem, jak to jest możliwe. Uwierzcie, że morsowanie jest dużo łatwiejsze, niż się wydaje. Wejście do wody jest łatwe, później trzeba przetrzymać pierwsze 2-3 minuty, które do przyjemnych nie należą, ale później już jest super. To tylko tak strasznie wygląda. Super było móc posiedzieć w wodzie z tak pozytywnie zakręconymi osobami, które podgrzały temperaturę wody przynajmniej o kilka stopni 😊. A jak fajnie było po morsowaniu ogrzać się przy ognisku, zjeść kiełbaskę i posłuchać wrażenia nowicjuszy?

Sosna Taborska

Gdyby nie impreza Blogowe Morsy nawet nie wiedziałbym, że w tych okolicach rośnie specjalna odmiana sosny, Sosna Taborska, która ma specjalne właściwości, dzięki którym była bardzo mocno poszukiwanym budulcem masztów do wielkich żaglowców. Kolejny raz można było poczuć, jak wiele daje od siebie doskonały przewodnik, który swoim zaangażowaniem, olbrzymią wiedzą i przepełniony pasją opowiadał nam o tutejszych terenach, o przyrodzie i innych atrakcjach. Ach chciałoby się, aby każdy był tak mocno zaangażowany w swoją pracę

Pieczenie prawdziwego sękacza na ogniu

Nigdy wcześniej nie próbowałem ciepłego sękacza. Wieczorem w trakcie koncertu na żywo,  mogłem wspólnie z innymi pod bacznym okiem Pani Bożena Mikielskiej go upiec. Sprawa niby wydaje się prosta – jest ciasto, które trzeba cyklicznie polewać na kręcący się wał opalany drewnem. Nie można kręcić za szybko ani za wolno, trzeba wiedzieć, kiedy i jak polewać, aby na końcu zjeść pysznego, ciepłego sękacza. Świetna atrakcja, każdy się mega zaangażował i dzięki temu powstał najlepszy (bo nasz wspólny) sękacz na świecie.
Jakby ktoś potrzebował przepis na sękacza, to do zrobienia jednego sękacza potrzeba: 50 jajek, 1 kg cukru, 1 kg mąki, 0,5 kg masła, 0,5 kg margaryny, 1 litr śmietany 18%. Jak widać po składnikach, danie jest bardzo „fit”.

Pieczenie „jaszczura”

Dużą zagadką był jeden z punktów wieczornego programu – pieczenie jaszczura. Każdy zachodził w głowę, co to może być. Jak to powiedziała moja Nadia – może będziecie piec warana z Komodo? Tym razem obyło się bez mięsa, gdyż słynny jaszczur to pomysł szefa kuchni Hotelu Anders pana Darka Strucińskiego. To drożdżowe ciasto, nawijane na patyk, pieczone na ogniu, o powstała rurka była wypełniona pysznymi jabłkami – w końcu jesteśmy w Starych Jabłonkach

Hotel Anders – ogrom pysznego jedzenia i wieczorowe ognisko

Hotel nie był atrakcją samą w sobie, choć tutaj należą się wielkie podziękowania za to, że mogliśmy w nim się zatrzymać, za opiekę i wspaniałe warunki. Jednak to, co wyprawia szef hotelowej kuchni wraz ze swoimi pracownikami, wspomniany już wyżej pan Darek Struciński, przechodzi ludzkie pojęcie. Ostrzegam – chcesz pilnować swojej diety, odpuść wyjazd do tego miejsca. Nie ważne, czy to było hotelowe śniadanie, obiad czy kolacja, wszystko było absolutnie przepyszne, różnorodne, delikatne i pełne smaków. Jednak to, co mogliśmy zjeść i skosztować wieczorem w trakcie ogniska było nadzwyczaj niesamowite. Na samo wspomnienie pysznej chrupkiej i jednocześnie soczystej szynki, wędzonych ryb, czy niby prostych, a jakże smacznych mini hamburgerów ślinka mi cieknie. Różne rodzaje dziczyzny pochodzącej z Puszczy Rominckiej, pyszne lokalnych sery i wiele innych dań – no w taki sposób, to ja bardzo chętnie poznaję nowe miejsca i lokalne przysmaki! Jak to mówią „przez żołądek do serca”.

Ani się człowiek nie obejrzał, a już skończył się weekend i trzeba było wsiadać do pociągu i wracać do domu. Ależ było wspaniale się spotkać i nawet ponad 4-godzinne opóźnienie mojego pociągu w drodze powrotnej nie popsuło mi humoru. Po ponad 10 godzinach dojechałem do domu. Ach jakże to był budujący, szalony i ciekawy weekend. Pogoda dopisała idealnie, patrząc z perspektywy czasu, to była iście wymarzona, bo chwilę później zima odeszła, a pandemiczne ograniczenia wróciły. Mieliśmy wiele szczęścia, że tak trafiliśmy z terminem.mazury wrocław pociąg opóźnienie blogowe morsy

Jeszcze raz wielkie dzięki Dorota i Jarek oraz Warmińsko-Mazurskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej za organizację imprezy a Hotelowi Anders – Stare Jabłonki za gościnę i obłędne jedzenie. Mam nadzieję, że impreza na stałe zagości w naszych podróżniczych kalendarzach i za rok znów się spotkamy.

PS. Blogowe Morsy 2 odbyły się w dniach 19-21.02.2021.

Newsletter

Podobał Ci się artykuł i zdjęcia? Chcesz być zawsze na bieżąco i jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się do newsletter'a. Obiecuję zero spam'u

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobają Ci się artykuły i zdjęcia?

Chcesz być zawsze na bieżąco?
Chcesz jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się na newsletter. Obiecuję zero spam'u