Studencka „wyprawa” w Góry Stołowe

Wyjaśnienia. Poniższy tekst powstał w 2003 roku. Był to mój pierwszy artykuł, który opublikowałem na mojej pierwszej stronie internetowej, którą pierwotnie zrobiłem w ramach laboratorium komputerowego na studiach. Odszukałem ten tekst i bez zmian postanowiłem opublikować na niniejszym blogu, aby był dla mnie pamiątką, jak to kiedyś wyglądało. Celowo zostawiłem wszelkie błędy, błędne sformułowania, kolokwializmy i wszystko, co znajdziecie poniżej, jest „oryginalne”. Zatem, jeżeli ktoś mnie pyta, to mogę uczciwie powiedzieć, że Blogerem podróżniczym (przez wielkie „B”) jestem od 2003 roku :). Normalnie „szacun” mogliby powiedzieć dzisiejsi hipsterzy :)

UWAGA!!! Poniższy, mega profesjonalny artykuł zilustrowany niesamowicie profesjonalnymi i „PRO” zdjęciami CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

W sumie nie miałem zamiaru pojechać w Góry Stołowe, gdyż myślałem na początku o Górach Sowich. Niestety nie mogłem we Wrocławiu kupić dobrej mapy tamtego rejonu, więc postanowiliśmy wspólnie z moim współlokatorem pojechać w Góry Stołowe.

W piątek rano byłem jeszcze na zajęciach, po których udaliśmy się na giełdę militarną, aby nabyć spodnie M.-65. Przez te szybkie zakupy o mało, co nie spóźniliśmy się na pociąg. Wysiedliśmy w mieście Kudowa Zdrój i udaliśmy się do sklepu, aby zakupić wodę i jedzenie na najbliższych 3 dni. Plany były takie, aby dojść gdzieś w okolice Błędnych Skał i tam zanocować. Oczywiście nie było łatwo. W mieście pogubiliśmy się w ulicach i źle skręciliśmy. Poszliśmy zielonym szlakiem, lecz w kierunku Jerzykowic Wielkich, skąd szlak prowadzi do Kruczych Skał. Nie ma, co się martwić, poszliśmy dalej. Po około 90 minutach (według mapy) mieliśmy wyjść w Darnkowie, lecz skręciliśmy na niebieski szlak, nie w tą krótszą stronę i doszliśmy do Dańczowa, lecz i tak było fajnie. Od lekko wstawionego autochtona dowiedzieliśmy się, że w Darnkowie jest budowana świątynia buddyjska, lecz nie, mogliśmy jej znaleźć. Doszliśmy po godzinie do Szosy Stu Zakrętów, dalej do Rozdroża pod Lelkową i kawałek czerwonym szlakiem. Zatrzymaliśmy się gdzieś w okolicach Ptasiej Góry (851 m. n.p.m.) na nocleg pod namiotem.

2003 rok. Dawno temu wykonany skan z „kolorowej” kliszy bliżej nieokreślonym skanerem.
Jak widać – robiłem selfie przed jego wynalezieniem :)

Używaliśmy starego namiotu Alpinusa, lecz jakoś się spisał. Natomiast nieciekawie zaczęło się w nocy. Ja zawsze biorę mój już trochę wysłużony, lecz nadal właściwości termiczne są bez zarzutu, śpiwór CAMPUSA model „POLAR”, lecz niestety Perzu (mój współlokator) miał „zwykłą kołderkę”. Na początku nie odczuwał różnicy, lecz w trakcie nocy, gdy już ubrał na siebie wszystko co miał w plecaku do ubrania, a nadal go trzęsło to już nie była taka sobie noc. Strasznie zmarzł i obiecał chyba sobie właśnie wtedy, że zakupi ŚPIWÓR, a nie nędzną imitację.
Po ciężkim noclegu trzeba się obudzić i odtajać!!! Po zjedzeniu tabliczki czekolady, która w tym momencie, była jak łyk wody po przebyciu pustyni, poszliśmy szlakiem do Błędnych Skał. Było coś koło 8:00, więc nie musieliśmy kupować biletów, bo jeszcze nikogo nie było w kasie. Zjedliśmy śniadanie i w drogę. Było trochę zimno, lecz szybki marsz między labiryntem skał nam pomógł odtajać po bardzo zimnej nocy.

Dalej poszliśmy zielono znakowanym szlakiem w stronę schroniska PTTK „Pasterka”. Tutaj zjedliśmy prawdziwe śniadanie, bo z ciepłą herbatą. Była także jajecznica i bigos. Najedliśmy się do syta. Pani, która jest opiekunem tego schroniska, jest naprawdę miła i uprzejma, także polecam. Szybkie obmycie się w toalecie i dalej, tym razem na Szczeliniec Wielki (919 m. n.p.m.).

Koniecznie przy wejściu trzeba kupić bilet, lecz musicie wiedzieć o czymś naprawdę ważnym. Jeżeli pójdziecie sami to nic nie zobaczycie, bo nie będziecie wiedzieli na co patrzyć, a jak będziecie mieli przewodnika to dowiecie się wielu ciekawych rzeczy. My oczywiście poszliśmy z przewodnikiem, lecz nikt tu nie jest głupi i nie wynajęliśmy swojego. Poczekaliśmy 10 minut na wycieczkę, którą wcześniej mijaliśmy i podłączyliśmy się do niej. Oczywiście wypada spytać przewodnika czy można iść z nimi, lecz nawet jak się nie zgodzi (a nie powinien, bo przecież i tak będzie miał zapłacone tyle samo, a czy go będzie słuchało 2 osoby więcej – to chyba nie ma różnicy) to trzeba trzymać się na końcu i wytężać słuch. My tak robiliśmy i było extra. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy i dostrzegliśmy ciekawe formy skalne.
Następnie drogą nad urwiskiem (czerwony szlak) poszliśmy w kierunku Radkowskich Skał.

To się nazywa profesjonalna fotografia krajobrazu. Cóż za kadry, co za obróbka – nic nie ruszane. Oryginał z 2003 roku.

Bardzo przyjemny szlak niezależnie od tego czy jest mocno gorąco czy zimno, bo i tak cały czas idzie się lasem. Postanowiliśmy jeszcze nie kończyć tego dnia i dalej udaliśmy się zobaczyć Skalne Grzyby.

W okolicach Sokółki (680 m. n.p.m.) tym razem poza Parkiem Narodowym Gór Stołowych, co bardzo odciąża psychikę postanowiliśmy znaleźć miejsce pod rozbicie niewielkiego namiotu. Tak łatwo powiedzieć, lecz niestety ciężko tego dokonać i dopiero po 1,5 godzinie poszliśmy na kompromis i na terenie z małym spadem rozbiliśmy namiot. Tym razem Perzu przygotował się na ciężkie warunki nocne, założył wszystko co miał swojego i trochę mojej garderoby i poszliśmy spać. Dzień można zaliczyć do udanych. Wstaliśmy coś około 7 rano a położyliśmy się koło 21:00, więc ponad 14 godzin maszerowania po bezdrożach szlakami. Nie tak źle!!!

Na szczęście ta noc nie była taka zimna i spokojnie obaj spaliśmy. Poranek jak zwykle bardzo zimny, że nie chce się tyłka ruszyć z ciepłego śpiwora. Podążaliśmy w stronę schroniska we wiosce Batorów. Mieliśmy akurat szczęście, bo pewna grupa studentów wychodziła na szlak, lecz wcześniej pokazali nam, gdzie kuchnia i sami mogliśmy się obsłużyć nie musząc nikomu za wodę, ani za toaletę płacić. Zupka chińska jest w tym momencie wybawieniem.
Doszliśmy do wniosku, że to będzie ostatni dzień naszej podróży, gdyż właściwie całe Góry Stołowe można zrobić w 3 dni nie spiesząc się. Poszliśmy zielonym szlakiem w stronę Białych Skał.

Powrót nastąpił przez niebieski szlak doprowadzający do Dusznik Zdrój, gdzie wsadziliśmy nasze zmęczone, lecz pełne wrażeń „dupska” do pociągu. To na tyle tej wyprawy. Było extra, szybko i miło. W sam raz na weekendowy wypad studentów, aby odreagować, od wszystkich zmagań na uczelni.

Newsletter

Podobał Ci się artykuł i zdjęcia? Chcesz być zawsze na bieżąco i jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się do newsletter'a. Obiecuję zero spam'u

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobają Ci się artykuły i zdjęcia?

Chcesz być zawsze na bieżąco?
Chcesz jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się na newsletter. Obiecuję zero spam'u