Transport w Birmie, czyli rzecz o przemieszczaniu się…
Transport w Birmie to nie lada wyzwanie. Najogólniej mówiąc, jest bardzo, ale to bardzo powolny. Nie biorąc pod uwagę betonowej autostrady łączącej starą stolicę Rangun i nową Nay Pyi Taw, w kraju nie ma dobrych dróg. To, co mamy do dyspozycji to najczęściej szutry, klepiska, coś co zostało usypane z kamieni i „przyklepane” łopatą. Pojawiający się w niektórych miejscach asfalt zawiera ogromne dziury i jeszcze bardziej utrudnia przemieszczanie się drogami.
Ruch prawostronny, a przepowiednia wróżbity.
Jak powszechnie wiadomo Birma (Myanmar) to stara kolonia brytyjska, zatem pierwotnie obowiązywał tu do 1970 roku ruch lewostronny. Po drogach poruszają się stare rozklekotane samochody pochodzące z Japonii i Korei. Wszystkie przystosowane do jazdy po lewej stronie drogi, zatem kierownica była umiejscowiona po prawej stronie pojazdu. Jednak pewien wróżbita przepowiedział ówczesnemu władcy, generałowi Ne Win, że grozi mu kres jego władania, gdyż kraj szykuje się do prawicowego przewrotu.
Wspólnie jednak wymyślili sposób, aby ustrzec się przed tym niebezpieczeństwem. Generał zarządził z dnia na dzień, zmianę organizacji ruchu w całym państwie i od tego momentu wszystkie pojazdy miały poruszać się zgodnie z zasadami ruchu prawostronnego. Zgodnie z przepowiednią „prawicowy zamach” został przeprowadzony, zatem Ne Win, nie musi bać się o swoją pozycję.
Taka sytuacja utrzymuje się po dziś dzień. Samochody z kierownicą po prawej stronie jeżdżą prawym pasem drogi. Dzięki takiej sytuacji w transporcie w Birmie, wytworzyły się nowe stanowiska pracy, które mam wrażenie są unikalne na skalę światową.
Transport w Birmie – osoby funkcyjne w autobusie.
Wsiadając do publicznego, birmańskiego autobusu możemy zaobserwować podział ról osób funkcyjnych. Najważniejszą osobą w pojeździe jest kierowca, który bez paczki betelu (rodzaj używki) nawet nie próbuje siadać za kierownicą. Jest on odpowiedzialny za prowadzenie autobusu, używa kierownicy, drążka zmiany biegów oraz pedałów: gaz, sprzęgło, hamulec.
Kolejna, jakże ważna funkcja, nazwijmy ją „pomagier drivera”. To on pilnuje, aby wszyscy mieli miejsca siedzące. Autobus standardowo ma miejsca po lewej i prawej stronie, jednak w przejściu zawsze można dostawić specjalne „przenośne” plastikowe taborety. Dodatkowo sprzedaje on bilety, pomaga wsiąść, wysiąść. Jednak najważniejszą jego funkcją jest „bycie kierunkowskazem”. Tak, wiem, dziwnie to brzmi.
Proces wyprzedzania w Birmie wygląda kompletnie inaczej niż w znanych mi państwach świata. Z racji, że kierowca nic nie widzi, gdyż siedzi po prawej stronie, to jego „pomagier” wychyla się przez najczęściej otwarte drzwi, sprawdza, czy z naprzeciwka nic nie jedzie, wystawia rękę, na znak zmiany pasa i daje znać kierowcy, który rozpoczyna manewr wyprzedzania bądź skrętu.
Ostatnią, niezmiernie ważną funkcją, w birmańskim autobusie jest „pomagier od trąbienia”, choć muszę tu zaznaczyć, że nie występuje on we wszystkich autobusach. Czasami rola kierowcy i „pomagiera od trąbienia” może być połączona. Główna umiejętność tej osoby to trąbienie. Ale nie takie zwykłe, bezduszne, rzadkie naciskanie na klakson.
„Pomagier od trąbienia” ma pełne ręce roboty na cały etat. Po prostu tutaj każdy manewr, każdy wyraz zadowolenia lub frustracji, każde wymuszenie lub ustąpienie pierwszeństwa jest sygnalizowane poprzez naciśnięcie klaksonu. To nie są pojedyncze trąbnięcia, znane z europejskich ulic – oj nie. To długotrwały, przeraźliwie irytujący dźwięk, który unosi się w powietrzu przez wiele metrów.
W Birmie, jak w większości azjatyckich krajów, klakson to podstawowy instrument w pojeździe. Wszystko inne może nie działać, lecz nie klakson. Jakiekolwiek wskaźniki: prędkościomierze, zegary temperatury itd. najczęściej są wymontowane lub zepsute, kierunkowskazy nawet jak działają, to nikt ich nie używa, światła to raczej rozpusta i tylko w nocnych autobusach włączają, ale klakson zawsze jest gotowy, aby go użyć.
Transport w Birmie to element nieodłączny w podróżowaniu po kraju drogą lądową, który zajmuje bardzo dużo czasu. Jednak jest w nim coś niesamowitego, że nikomu nie przeszkadza niewygoda, czy jeżeli już jest, to odkręcona na maxa klimatyzacja i pomimo próśb pasażerów, nie ma opcji, aby ją zmniejszyć. Tutaj zawsze możemy być pewni, że niezależnie od tego, jak bardzo jest już zapakowany samochód, to jeszcze dużo idzie w nim upchnąć. Nie obowiązują tu chyba żadne przepisy dotyczące bezpieczeństwa lub ładowności pojazdu. Jeżeli przy drodze stoi starsza kobieta z 10 workami ryżu, to nie ma takiej siły, aby się nie zmieściła do pojazdu z całym swoim dobytkiem, który najczęściej jest pakowany na dach lub w przejściu tworząc kolejne miejsca siedzące.
Należy jeszcze wspomnieć o paliwie. Według tego co udało mi się dowiedzieć benzyna jest sprzedawana na kartki. Każdemu właścicielowi pojazdu przysługują 4 galony (trochę ponad 15 litrów) na tydzień, co nie jest w większości wystarczające. Zatem w całym kraju, praktycznie na każdym kroku są „domowe” stacje benzynowe w których już bez żadnych ograniczeń można kupić surowiec. Fakt że benzyna na „czarnym rynku” jest podobno dwukrotnie droższa, lecz dla prywatnych przewoźników jest to jedyna metoda na to, aby utrzymać się w interesie.
Ach… chciałoby się znowu wsiąść do autobusu, pełnym uśmiechów bijących z twarzy wymalowanych thanaką od ucha do ucha i pojechać w trasę…
Na koniec, króciutki filmik z jednego z przejazdu autobusem.
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.