Rajd OFF-Road – czyli but i do przodu
Pobudka w środku nocy, za oknem solidny mróz, podjeżdża Stacha „Potwór” (moja potoczna nazwa na specjalnie przystosowany pojazd do ciężkiego terenu na rajd off-road), w którym to samochodzie będę pasażerem… jedziemy na umówioną lokalizację, aby spotkać się z pozostałymi.
Co chwilę, ku zdziwieniu nocnych klientów stacji benzynowej, podjeżdża coraz to większy samochód z dziwnymi elementami na wyposażeniu…
Wyjeżdżamy za miasto kierując się polnymi drogami w stronę gór, gdzie czeka przygotowana trasa przejazdu.
Śniegu całe mnóstwo, mróz nie odpuszcza, a wyjące „potwory”, grzecznie w szeregu, niespiesznie połykają kolejne kilometry. Trochę kołysze, trochę trzęsie, lecz to tylko preludium do tego, co będzie się działo w terenie bardziej pofałdowanym.
Jestem totalnym laikiem, nigdy wcześniej nie jechałem czymś takim, nie znam się na tych magicznych określeniach, których używa ekipa podniecając się przy oglądaniu kolejnego kolorowego elementu w pojeździe kolegi…
W naszej ekipie przeważają różnej maści Nissany Patrole (krótkie i długie), lecz dosyć mocno przerobione są dużo większe niż w oryginale. Podstawa takiej zabawy to dobre zawieszenie, odpowiednie opony, blokady mostów, wyciągarka, „kinetyk”, szekle, siekierka, łopata, piła i cała masa innych gadżetów. Lecz aby osiągnąć zadowalającą całość to potrzeba jeszcze dobrego silnika i umiejętności kierowcy, który będzie potrafił wykorzystać wszystkie dobroci sprzętowe, w jakie wyposażony jest jego pojazd do sprawnego pokonania poszczególnych przeszkód.
W sumie to nigdy nie wiadomo, czy lepiej jechać na początku kolumny, gdy teren jest jeszcze nierozjeżdżony czy na końcu. Trzymamy się gdzieś z przodu.
Na razie wszystko idzie bardzo sprawnie, wygodne leśne dukty nie stwarzają żadnych problemów, śniegu jest mnóstwo, dookoła cisza przerywana przez ryk wyjących silników „potworów” zdobywających kolejne wzniesienia.
Dojechaliśmy do górki, która pomimo wielu prób pokonała kilka samochodów. Zatem nie pozostaje nic innego jak podczepić kinetyka i drugim autem wyciągnąć nas z opresji.
Mitsubishi wpadł trochę gorzej, zatem tutaj przyda się użyć wyciągarki. Schemat jest prosty: najpierw jedno drzewo, powolne wyciąganie, przepięcie stalówki kilka konarów dalej i znowu wyciąganie i tak aż do samej góry.
W oczekiwaniu na kolejne podjazdy samochodów znudzony Alfred znalazł ciekawy sposób na zabicie nudy… dosyć stromy, dziewiczy podjazd. Włączenie obu blokad mostów i pancerne opony pozwoliły mu osiągnąć prawie wierzchołek wzniesienia o całkiem pokaźnym kącie nachylenia.
Czasami śnieg był tak głęboki, że czołówka musiała najpierw „odgarnąć zaspy”, aby reszta mogła po śladach przejechać dalej.
Zwalone drzewo to też żaden problem: piła, siekierka i parę minut później można swobodnie kontynuować trasę. Dojeżdżamy do dosyć wąskiej ścieżki. Jest tu na tyle mało miejsca, że „potwory” są za szerokie i przy próbie przejazdu tył samochodu zaczyna zsuwać się. Zatem stały punkt programu: wyciągarka.
Po lekkim wciągnięciu się na trasę, Piotrek przypomina sobie kadr z filmu „Szybcy i wściekli: Tokio Drift”, zatem „but – czyli gaz do dechy” i tym sposobem próbuje „bokiem” pokonać wąską leśną ścieżynę.
Wszyscy z tyłu wiedzą, że tu raczej nie jest kolorowo i trzeba spróbować zawrócić oba samochody. Zatem łopaty, wyciągarki i inne gadżety poszły w ruch tak, aby spróbować odwrócić o 180 stopni każdy z pojazdów.
Pomysłów jest mnóstwo: różne układy wyciągarek i potężna moc silników pomogły w tym ćwiczeniu.
Słońce chyli się ku zachodowi, zatem wszyscy zadowoleni i zmęczeni ciężkim dniem powoli jadą w kierunku noclegu. Wydawać by się mogło, że to już koniec przygód, lecz nagle cała kolumnada staje, bo samochód Mario zniosło i balansuje na skarpie – trzeba go wyciągnąć.
Kilkadziesiąt minut później wszyscy grzecznie dojechali na parking przy hotelu.
Drugi dzień zapowiadał się bardzo spokojnie: plan był taki, że wytyczoną polną trasą mieliśmy dojechać do Wrocławia.
Po drodze wielkie zaspy śniegu, jak zwykle utrudniały to przedsięwzięcie. Czasami trzeba było użyć ulubionego kinetyka, aby wyprowadzić z kłopotów samochód, który utknął w zaspie. Innym razem wyciągnąć się na wyciągarce, czyli chleb powszedni tego sportu.
Niestety zima ma to do siebie, że zalegający wszędzie śnieg ukrywa przed nami pułapki. Tak też się stało w tej sytuacji. Piotrek i Tytus jadąc jako pierwsza ekipa nie wiedzieli, że przy wyjściu z zakrętu znajduje się nieduży strumyk, a nad nim bardzo wąski mostek. Przez to nie zmieścili się na nim wpadając w rów.
Na szczęście nikomu nic się nie stało (klatka bardzo się przydaje). Wyszli z tego o własnych siłach. Piotrek był na tyle przejęty swoją maszyną, że nie chciał iść do samochodu, lecz sam nadzorował proces wyciągania z rowu swojego auta.
Trzy wyciągarki, pasy, szekle, liny i kilkadziesiąt minut później „potwora” dało wyciągnąć się na drogę.
Dla świętego spokoju pojechaliśmy do szpitala, aby upewnić się, że nic im nie jest. Po wykonaniu wszystkich niezbędnych badań, okazało się, że nic poważnego im się nie stało. Pobyt był na tyle krótki, że nawet nie zdążyli zapoznać ładnych pielęgniarek.
Rajd Off-Road to istny sprawdzian dla wszystkich elementów samochodu oraz umiejętności człowieka. Potężne maszyny, skwierczący mróz, piękne słońce, mnóstwo śniegu, wymagające podjazdy – całość złożyła się na interesujący zimowy weekend.
Pozdrowienia dla głównego organizatora wyjazdu, czyli Piotrka ( www.solter4x4.pl ) oraz mojego kierowcy czyli Stacha, dzięki któremu mogłem pojechać na rajd.