Bali. Pura Besakih – przepiękna świątynia z koszmarną „obsługą”
Zakładamy kaski na głowę, siadamy na wypożyczony skuter i ruszamy w drogę. Najpierw wygodny asfalt z dużą ilością samochodów, następnie skręcamy w mniejszą dróżkę, gdzie ruch już nie jest taki duży, aby po kolejnym skrzyżowaniu wjechać na bardzo kiepskiej jakości szlak. Dookoła malownicze pola ryżowe, cisza i spokój. Jesteśmy sami. Mijamy małe wioski, składające się z kilku zabudowań, kolejne drogowskazy kierują nas ku naszemu celowi: „matka świątyń”, czyli Pura Besakih.
Startowaliśmy z poziomu morza, a do pokonania mamy prawie 1000 metrów przewyższenia, zatem i pogoda po drodze mocno się zmienia. Zaczynaliśmy od iście tropikalnych upałów, po czym słońce, coraz delikatniej dawało o sobie znać, aby pod koniec trasy wjechać w olbrzymią chmurę, która zatrzymała się na wulkanie Gunung Agung i skutecznie ograniczyła widoczność do kilkudziesięciu metrów.
Pniemy się ostro pod górę wygodną drogą, dojeżdżając do miejsca, gdzie należy kupić bilet wstępu, zaparkować skuter i kontynuować trasę pieszo. Jeszcze dobrze nie zgasiliśmy silnika, a już podbiegło do nas kilku balijskich młodzieńców oferując swoje usługi w roli przewodnika. Grzecznie dziękujemy i chcemy iść dalej, jednak panowie tym razem chcą się dowiedzieć, czy mamy ze sobą sarong (rodzaj spódnicy z jednego kawałka materiału, niezbędny aby móc wejść do świątyni balijskiej), bo bez niego nie możemy iść dalej. Niestety zapomnieliśmy go ze sobą zabrać z guesthousa, zatem oferują, że mogą nam wypożyczyć za astronomiczną kwotę. Po dłuższej wymianie zdań w bardzo nieprzyjemnej atmosferze, poszliśmy do okolicznych sklepików kupić sobie po jednym za cenę prawie równą, tej, którą oferowali za wypożyczenie.
Czym wyżej, tym widoczność jest coraz mniejsza. Dochodzimy to obszernego tarasu, z którego wyłaniają się strome schody prowadzące do kompleksu. Teraz zaczął się największy koszmar tego miejsca.
Nieśpiesznie podeszło do nas kilku młodzieńców, pięknie ubranych w białe szaty, bardzo mocno skupionych na modlitwie, aby upewnić się, że widzieliśmy, przeczytaliśmy i zrozumieliśmy ogromny napis w języku angielskim, który informował, że tylko wyznawcy hinduizmu mają prawo wstępu do świątyń (oczywiście o tym wiedzieliśmy i nie mieliśmy zamiaru tego robić). Jednak jakie było nasze zdziwienie, gdy ci sami młodzieńcy, próbowali nam wmówić, że cały kompleks Pura Besakih to świątynia i nie możemy po nim chodzić, pomimo, że mamy bilety, bo przecież tak informuje ten napis. Oczywiście jest pewien sposób, aby to obejść. Jeżeli jeden z nich będzie nam towarzyszył jako przewodnik, to nie ma problemu, bo wtedy on jest naszym „guard” (strażnik) i wtedy jest wszystko ok. Taki spacer jest całkowicie za „free” jednak później koniecznie i obowiązkowo musimy złożyć na ich ręce datek na świątynie – tutaj padła kwota w wysokości kilkudziesięciu dolarów.
Byliśmy tą sytuacją bardzo zszokowani i zniesmaczeni – co tu się dzieje… jak można być tak bezczelnym. Pokręciliśmy się po placu i rzeczywiście wszyscy cudzoziemcy wchodzili po schodach, ze swoimi „guardami”. Po dłuższym czasie nawet prawie uwierzyliśmy, że tak rzeczywiście jest tylko cały czas nam nie pasowało, że przecież jakiś czas temu kupiliśmy bilet wstępu do kompleksu Pura Besakih.
Poniżej placu była mała budka z napisem „tourist information„, gdzie pojawił się na chwilę jakiś starszy pan. Od razu poszliśmy zasięgnąć języka. Okazało się, że wszystko co usłyszeliśmy jest wierutną bzdurą, a ci „guard” to zwykli naciągacze, z którymi rząd bezskutecznie próbuje walczyć od dłuższego czasu. Po zakupie biletu i ubraniu sarongu możemy chodzić po całym kompleksie bez najmniejszych przeszkód. Jedynie czego nam nie wolno to wchodzić do budynków świątyń.
Idziemy do głównych schodów, aby wspiąć się do kompleksu, zaraz obok grupy „guardów”. Pożegnali nas tylko bezczelnym uśmiechem i komentarzem, że nie daliśmy się nabrać.
Po tym jakże zaskakującym obrocie sprawy musieliśmy odpocząć. Sytuacja, jaka przed chwilą się wydarzyła, całkowicie odebrała nam chęci do zwiedzania tego miejsca. Rozumiem, że syndrom „białej twarzy” może powodować próby naciągania, lecz to z czym mieliśmy styczność przekroczyło jakiekolwiek granice.
Z chmury, która cały czas wisiała na szczycie Pura Besakih, zaczęło padać rzewnym deszczem. Schroniliśmy się pod małą, czarną wiatą na dużym placu, gdzie było dużo Balijczyków pogrążonych w modlitwie. Teraz na spokojnie i bez naganiaczy, możemy podziwiać to miejsce.
Pura Besakih to najważniejsza i największa świątynia na Bali położona na zboczach wulkanu Agung. Przez mieszkańców nazywana jest „matką świątyń”. Ciężko powiedzieć, kiedy zaczęła powstawać. Jedne pisma datują ją na VIII w. inne na XIV w. Jedno jest pewne, przez wiele stuleci była rozbudowywana. Nazwa Besakih pochodzi od słowa Basuki, które w starym sanskrycie Wasuki oznacza „gratulacje”. Według mitologii Samudramanthana oznacza ono „węża, który oplata Górę Mandara”.
Kompleks składa się z ok. 30 świątyń oraz kilkuset sanktuariów. Wszystko położone na wielu tarasach połączonych licznymi schodami i chodnikami. Najważniejsze miejsce to świątynia Pura Penataran Agun. Pokonując schody dochodzimy do „candi bentar” (rozczepiona brama), a dalej na główny dziedziniec, gdzie znajduje się główne sanktuarium. Na jednym postumencie znajdują się trzy trony lotosu symbolizujące hinduską trójcę: Brahmę, Wisznu i Śiwę.
Jak większość innych świątyń, bardzo często odbywają się tutaj uroczystości. Trafiliśmy na jedną z nich. Kobiety i mężczyźni odziani w białe szaty, pomimo dużego deszczu kroczą w wolnym pochodzie, trzymając w rękach dary dla bóstw. Inni siedzą przed kamiennym stołem i są całkowicie pochłonięci modlitwą. Dookoła na placu mnóstwo pozostałości po kwiatach i innych naturalnych ofiarach. Chmura i mgła dodają mistycyzmu.
Robi się coraz później, zatem powoli uciekamy z tego miejsca. Po drodze złapała nas tropikalna ulewa, która nie chciała się skończyć. Dopiero po wyjechaniu z chmury, była piękna i bezdeszczowa pogoda. Mamy mętlik w głowie. Z jednej strony najważniejsza świątynia Balijczyków, której nie można odnowić urody, z drugiej karygodne zachowanie „naganiaczy” psuje cały klimat. Tak jak istnieje wiele miejsc, które już widziałem i chciałbym do nich powrócić, tak to raczej nie znajdzie się na mojej liście. Szkoda.
Pura Besakih informacje praktyczne
Można się tam dostać na wiele sposobów: wykupić wycieczkę w agencji turystycznej, wynająć kierowcę z samochodem lub wypożyczyć skuter. Skorzystaliśmy z ostatniej opcji. Koszt wynajęcia skutera to 50000 IDR na cały dzień + paliwo (zużyliśmy za 15000 IDR). Ważne, aby przed transakcją dokładnie oglądnąć skuter i wszystkie zadrapania i usterki spisać w protokole, bo później przy oddaniu jest to dokładnie sprawdzane. Istotne jest, aby skuter miał ważną polisę ubezpieczeniową.
My wybraliśmy malowniczą trasę wśród pól ryżowych: Padangbai – Kusamba – Semarapura – Sideman – Duda – Muncan – Pura Besakih i powrót przez piękne okolice, lecz koszmarną i bardzo stromą drogę, z Putung do Manggis. Bilet wstępu do kompleksu Pura Besakih to 15000 IDR/os.
Po powrocie do Padangbai, nie dawało nam to spokoju zatem zaczęliśmy dopytywać i rozmawiać z Balijczykami, o tym co nas spotkało. Niestety okazało się, że to znany wszystkim proceder (nawet rządowi), który odstrasza turystów oraz wiele agencji turystycznych rezygnuje z organizowania wycieczki w to miejsce, gdyż klienci są bardzo niezadowoleni z takich praktyk. Podobno nikt nie ma na to wpływu i na razie nie wiedzą jak sobie z tym poradzić.
PS. Wyjazd do Indonezji odbył się w terminie 12.09 – 07.10.2011.