Piotr Strzeżysz. Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata – recenzja książki

Po przeczytaniu zaledwie informacji na okładce książki „Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata” i króciutkiej notki biograficznej wiedziałem, że pozycja ta będzie opowiadała o czymś mało popularnym i wyjątkowym, bo jak inaczej można określić historię napisaną przez Piotra Strzeżysza?
Sam jeden (nie licząc jego wieloletnich kompanów w postaci maskotek: Rafineria i Kermit uczepionych przy kierownicy), na rowerze, z minimalną ilością sprzętu postanawia wybrać się w nie byle jaką podróż, bo przez bezdroża wyżyny Tybetańskiej, chce odwiedzić Tybet.  Na swojej trasie ma do pokonania wiele kilometrów, kaprysy pogody, liczne zjazdy i podjazdy na znacznych wysokościach nad poziomem morza, lecz bardzo często także musi zmagać się z mało gościnnymi dzieciakami z wiosek, przez które przejeżdża.

campa w sakwach okładka
Piotr Strzeżysz. Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata

Książka „Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata” opisuje historię drogi, na którą większość z nas nie zdecydowałaby się z różnych powodów, między innymi dlatego warto zasiąść do jej lektury.
Chyba nic bardziej nie zaskoczyło mnie negatywnie w tej książce jak opisy tybetańskich dzieciaków, które powielają nauczony i poparty wieloletnim doświadczeniem utarty schemat „biały turysta = worek dolarów”. Niestety to my „zachodni turyści” doprowadziliśmy do takiej sytuacji, gdzie, gdy tylko pojawimy się w tamtych okolicach to od okolicznych chłopców będziemy słyszeli „money, money, money” i widzieli wyciągnięte dłonie.  Głęboko w to wierzę, że sami by na to nie wpadli, że można żądać od turysty pieniędzy. Ktoś – zachodni turyści(?), musieli im to pokazać, nauczyć, utrwalić.
Nigdy nie byłem w Tybecie (jest on zaparkowany na mojej wirtualnej, jeszcze metafizycznej mapie pomysłów i czeka na materializację), lecz nie spodziewałem się, że takie sytuacje mogą mieć miejsce na tak dużą skalę. Mój wyimaginowany obraz Tybetu, w którym, pomimo trudności i biedy, żyją serdeczni, życzliwi i uśmiechnięci ludzie został trochę obdarty ze złudzeń. Oczywiście nadal wierzę, że spotkam w tej mitycznej krainie takich ludzi, którzy poruszają kolejny młynki modlitewne, lecz wybierając się w tamte rejony zawsze będę miał w pamięci obraz rzucających kamieniami dzieciaków w autora książki, który nie dał im pieniędzy.
Podróżnik na swojej drodze spotyka także bezinteresowną gościnność, mieszkańcy zapraszająco do swoich izb, dając strawę w postaci charakterystycznej mączki (campa), możliwość odpoczynku, poją go tłustą (z masłem) herbatą, udostępniają kawałek swojej podłogi nie oczekując nic w zamian.
Autorowi doskwiera bariera językowa, przez którą jego komunikacja z otaczającą go społecznością jest na bardzo ubogim poziomie. Obserwuje sytuacje, próbuje analizować zachowania, lecz niestety nie może dopytać, dowiedzieć się, skonfrontować swoich przypuszczeń z miejscowymi.

campa w sakwach okładka
Piotr Strzeżysz. Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata

Książka „Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata” przedstawia pokonywane kilometry, napotkanych ludzi, opisuje sytuacje te dobre jak i te złe. Ukazuje niebywały hart ducha i wytrwałość autora, jego determinację i upór w dążeniu do zamierzonego celu. Autor nie gloryfikuje swojego męstwa, odwagi, wyjątkowości. W prosty sposób rejestruje otaczającą go rzeczywistość.
Bardzo dobrze, że do książki dołączone są liczne fotografie z podpisami, które dobrze ilustrują opisy autora.
Dla większości, długa, samotna podróż, gdzie każdy kilometr pokonany jest siłą własnych mięśni będzie czymś, co najmniej niezrozumiałym. Gdy do tego dodamy jeszcze, ze autor tę trasę pokonał także zimą przy temperaturach rzędu 35 stopni poniżej zera to nie uwierzą, że może to sprawiać przyjemność. A jednak, jak wiemy w świecie nie brakuje takich zapaleńców.

Sądzę, że filozofia serii „Szlaki ludzi ciekawych” doskonale się tutaj wpisuje w trasę i doznania, jakich doświadczył autor. Pokonana przez Piotra droga to nie cepostrada dla ceprów idących do Morskiego Oka lub promenada w Międzyzdrojach. To trasa, która budzi respekt, której pokonanie na pewno zapadnie na długo w pamięci czytelnika .

Koniecznie przeczytaj pozostałe recenzje książek podróżniczych.

Newsletter

Podobał Ci się artykuł i zdjęcia? Chcesz być zawsze na bieżąco i jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się do newsletter'a. Obiecuję zero spam'u

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobają Ci się artykuły i zdjęcia?

Chcesz być zawsze na bieżąco?
Chcesz jako pierwsza/y otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu? Zapisz się na newsletter. Obiecuję zero spam'u