Nadia w podróży – zapiski z podróży z Malezji i Singapuru
Nadszedł czas, kiedy to nasza dzidzia zaczyna pozwalać sobie na coraz więcej. Tym razem nie chodzi o zwykłe grymaszenie podczas jedzenia, czy dobieranie garderoby. Tym razem poszło o wakacje. „Mamo, tato, kiedy pojedziemy w fajne miejsce? Wszyscy już byli na wakacjach, a ja jeszcze nie!”. Nie będąc w stanie jasno i klarownie odpowiedzieć na to jakże istotne pytanie wpadliśmy jak przysłowiowa „śliwka w kompot”. Tak oto powstał pomysł na wyjazd z cyklu „Nadia w podróży” tym razem umiejscowiony w Malezji.
Poniżej będziemy starali się zamieszczać (w miarę na bieżąco w zależności od dostępności internetu) zapiski z podróży, o tym jak mijają nasze rodzinne wakacje.
Spis treści
- 1 2013-09-16, 23:43 Pakowanie
- 2 2013-09-17, 22:15 Czas iść spać
- 3 2013-09-18, 09:40 Kopenhaga – lotnisko
- 4 2013-09-19, 08:00 Singapur – lotnisko
- 5 2013-09-20, 21:00 Mersing
- 6 2013-09-21, 12:00 Tioman ABC Beach
- 7 2013-09-22, 19:40 Tioman plaża ABC
- 8 2013-09-22, 18:40 Tioman, plaża Tekek
- 9 2013-09-23, 11:10 Tioman, plaża Panuba
- 10 2013-09-23, 17:30 Tioman, plaża ABC – snorkeling
- 11 2013-09-24, 22:09 Kuala Lumpur
- 12 2013-09-25, 22:30, Kuala Lumpur – Bird Park i Petronas Towers
- 13 2013-09-26, 18:00, Tanah Rata – Cameron Highlands
- 14 2013-09-27, 18:20 Cameron Highlands – wycieczka
- 15 2013-09-28 21:12 Penang – Georgetown
- 16 2013-09-29 21:22 Penang – Georgetown – włóczęga po mieście
- 17 2013-09-30, Dzień Chłopaka
- 18 2013-09-30, Penang – Świątynia Kek Lok Si
- 19 2013-10-01, Wyspa Langkawi
- 20 2013-10-02, 21:20 Langkawi – relax na maxa
- 21 2013-10-03, 22:17 Langkawi – największe akwarium w Malezji
- 22 2013-10-04, 22:17 Langkawi – Palau Payar – snorkeling
- 23 2013-10-05, 21:37 Langkawi
- 24 2013-10-06, 20:57 Singapur – Geylang
- 25 2013-10-07, 21:57 Singapur – ZOO i Marina Bay Sands
- 26 2013-10-08, 14:00 Singapur, Wyspa Sentosa i S.E.A. Aquarium
- 27 2013-10-08, 22:47 Singapur – lotnisko
- 28 2013-10-09, 18:17 Wrocław
2013-09-16, 23:43 Pakowanie
Uff, udało się zapakować wszystko co planowaliśmy zabrać ze sobą zapakować do dwóch plecaków. To prawda, jest tego trochę więcej niż zawsze było nam potrzebne, lecz jak pamiętamy jedzie z nami jeszcze jedna osoba. Niby malutka, a gadżetów trochę ma np. ulubiony nocniczek, który przywieźliśmy ze Szwecji podczas ostatniego pobytu.
2013-09-17, 22:15 Czas iść spać
Dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, plecaki jeszcze bardziej wypchane, lecz chyba wszystko co niezbędne się zmieściło. Teraz tylko sprawdzenie ostatnich rzeczy i trzeba położyć się spać, bo jutro czeka nas pobudka w środku nocy.
2013-09-18, 09:40 Kopenhaga – lotnisko
Wylot z Wrocławia odbył się punktualnie o 6:20. Niestety stolica Danii przywitała nas niezłą ulewą. Nadia podczas lotu kolejny raz postanowiła się przespać. Lotnisko bardzo jej przypadło do gustu: tyle ciekawych ludzi i miejsc. Kaszka smakowała jak nigdy. Na końcu terminalu znajduje się plac zabaw, w którym ochoczo bawi się z innymi dziećmi. Teraz tylko czekać na kolejny lot. Odezwiemy się z Singapuru.
2013-09-19, 08:00 Singapur – lotnisko
Jesteśmy w Singapurze. Po 12-godzinnym locie wylądowaliśmy. Bardzo fajna obsługa w samolocie, non stop coś przynosili do jedzenia. Z racji, że lecieliśmy z Nadią, to mieliśmy miejsca w pierwszym rzędzie, gdzie jest więcej miejsca na nogi. Nadia całkiem nieźle sobie radziła. Nie stwarzała żadnych problemów. Po jakimś czasie spała w specjalnej kołysce, na fotelu, na podłodze, na Adze itd. Gdyby nie mały sąsiad (ok. 2 latek), który średnio sobie radził z lotem i budził większość pasażerów to Nadia nie zauważyłaby różnicy pomiędzy spaniem w samolocie, a w swoim łóżeczku. Uciekamy do Malezji, bo na Singapur przyjdzie jeszcze pora. Jak się uda to dzisiaj dotrzemy na piękną wyspę Tioman. Do zobaczenia.
2013-09-20, 21:00 Mersing
Niestety nie udało się dotrzeć dzisiaj na wyspę, ponieważ był bardzo niski poziom wody i promy już nie pływały. Zatrzymaliśmy się w niewielkim hoteliku w mieście i po krótkiej drzemce poszliśmy zobaczyć to miasteczko.
Mersing nie ma za wiele do zaoferowania, lecz promenada wzdłuż morza jest całkiem fajna, zwłaszcza, że zaraz przy niej rozstawionych jest całkiem sporo budek z pysznym jedzeniem.
2013-09-21, 12:00 Tioman ABC Beach
Po szybkim pobycie w Mersing (nie było tego dnia promów na wyspę) odpoczywamy na plaży. W naszej lokalizacji cisza i spokój. Paru turystów rozsianych po różnych miejscach, miejscowi bardzo powoli sobie tutaj żyją. Nikomu nigdzie się nie śpieszy. Główna droga to kawałek cementu szerokości 1 metra, po którym przemieszczają się co najwyżej skutery. Knajpy otwierane są w większości na 2-3 godzinki wieczorem, na kolację. Nie ma tu dudniącej muzyki, czy imprez. Przy plaży rosną nie tylko palmy, lecz także wielkie liściaste drzewa. Środek wyspy to dżungla.
Nadii bardzo odpowiada tutejszy klimat. Dookoła mnóstwo kotków, ze skróconymi ogonami i miejscowych dzieciaków. Plaża także przypadła jej do gustu, woda z małymi falami również. Chyba nie ma nic lepszego niż drzemka na plaży, która wszystkim dobrze robi.
Jak pisali to miejsce jest „bliżej ziemi” i to prawda. Nikt tutaj nie zabiega o turystę, nikt nie nawołuje do knajpy. Wręcz sami musimy dopytywać, czy jest otwarte i co mają do zaoferowania.
Dostęp do internetu jest w kafejkach i jest on dosyć wolny. Niesamowitego malezyjskiego jedzenia jeszcze nie doświadczyliśmy. Co prawda wczorajszy tuńczyk z grilla na kolację był dobry, lecz nie powalający. Tak czy tak posiedzimy tu jeszcze trochę bo to piękne miejsce do chill-out’u.
Dzisiaj jest przyjemny wiaterek i słońce za chmurami, ale i tak jest mega gorąco. Najlepiej siedzieć cały czas w wodzie.
Odezwiemy się za parę dni z kontynentu.
2013-09-22, 19:40 Tioman plaża ABC
Jesteśmy w okresie wielkiego odpływu, zatem w okolicach południa woda cofa się o kilkadziesiąt metrów zostawiając sporą część odkrytych kamieni i pozostałości połamane rafy, więc całość z bajkowego klimatu „rajskich plaż” raczej zanika. Stąd mamy mieszane odczucia odnoście tej wyspy. Woda jest pięknego koloru, linia brzegowa wygląda ciekawie, ludzie są mili, lecz czasami odnosi się wrażenie, że im, delikatnie przeszkadzamy. W sklepie trzeba trochę czekać zanim ktoś nas podliczy lub wystawi rachunek. Nikomu nigdzie się tu nie śpieszy.
Plusy:
+ ogromny spokój, słychać zaledwie cykady, ptaki i koty, których jest tu bez liku,
+ na ścieżce często można spotkać pokaźnych rozmiarów przechadzające się jaszczury,
+ nikt tu niczego Ci nie oferuje i nie próbuje czegokolwiek wcisnąć,
+ małe ilości turystów, których po prostu praktycznie nie ma,
+ cisza i spokój, człowiek może godzinami leżeć na hamaku przy plaży godzinami :),
+ leniwie płynący czas.
Minusy:
– knajpy otwarte są jedynie trochę rano i trochę wieczorem, zatem jak chcesz zjeść obiad w okolicach 15-16 to trzeba się naszukać,
– jedzenie w knajpach jest tylko ok, nie ma tu jakiegoś dużego wyboru ryb, czy owoców morza, czego bardzo mi brakuje w porównaniu z targiem grilli na Gilli Trawangan (Indonezja). Co prawda udało się kupić tuńczyka z grilla, czy pyszną zupę Tom Yun, lecz to wyjątek. Podobnie z sokami z owoców – jak na razie te, które piliśmy były słabe,
– brak miejsca, gdzie można kupić świeże owoce,
– bajeczne piaszczyste plaże, których przez odpływ po prostu nie ma,
– jak już chce się kupić wycieczkę na np. snorkeling to nie jest prosta sprawa, trzeba się trochę nachodzić i to koniecznie rano. Jutro kolejna próba, bo wieczorem wszystko jest zamknięte -> praktycznie o 21:00 cała wyspa śpi :),
– snorkeling z plaży raczej mało atrakcyjny,
– ceny x2 w porównaniu z tymi na kontynencie,
– o WiFi w knajpach można pomarzyć, są płatne kafejki internetowe.
Ok, nie będę już zakłócał naszego spokoju klepaniem w klawiaturę.
2013-09-22, 18:40 Tioman, plaża Tekek
Plaża ABC nie należy do największych. Kilka, no może kilkanaście minut spacerkiem i można ją całą przemierzyć. Na południowym krańcu jest małe wzniesienie, które trzeba pokonać, aby dostać się do plaży Tekek, czyli centrum wyspy Tioman. Zaraz na początku jest jednak coś fajniejszego niż knajpy i sklepy. Na końcu długiego pomostu znajduje się olbrzymie skupisko tropikalnych rybek. W sumie to nikt nie był mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego akurat tutaj, lecz jest ich całkiem sporo. Człowiek wchodzi do wody, a dookoła pływa kilkaset sztuk sporych wielkości (tak na oko do 50 cm) tuńczyków, do tego trochę barakud i innych kolorowych odmian, których nie potrafię nazwać. W pierwszej chwili wystraszyłem się, że będą mnie próbowały kąsać, lecz delikatnie zawsze mnie omijały.
Uczucie jest niesamowite, gdy człowiek pływa w tak wielkiej ławicy i ryby są na wyciągnięcie ręki. Jedyny minus, to, że woda nie jest tu super przejrzysta, lecz i tak warto.
2013-09-23, 11:10 Tioman, plaża Panuba
Wystarczy kilkanaście minut przez dżunglę, aby z plaży ABC przedostać się do malutkiej zatoczki, gdzie wybudowano sporej wielkości kompleks bangalowów. Tam mamy do dyspozycji sympatyczną plażę, gdzie turystów można policzyć na palcach jednej ręki.
Zatrzymaliśmy się tu na całe popołudnie, zwłaszcza, że kilkadziesiąt metrów od brzegu jest mała rafa koralowa z kolorowymi rybkami. Błogie lenistwo wszystkim dobrze zrobiło: Nadia zdrzemnęła się na chuście na piasku zaraz koło mamy, a tatuś zamiast pilnować wszystkiego zasnął na hamaku.
No tak to można spędzać całe dnie.
2013-09-23, 17:30 Tioman, plaża ABC – snorkeling
Z wyjazdu na snorkelingowy trip w okolice Coral Island nic nie wyszło, gdyż oprócz mnie nie było więcej chętnych. Zatem założyłem okulary i sprawdziłem co ma do zaoferowania to co widać z plaży. Rafa jest w kiepskim stanie, takie pojedyncze kępki czegoś co kiedyś pewnie tworzyło całkiem sporą kolonię. Jednak nie pisałbym tego gdybym nie wystraszył się nie na żarty podczas jednej z prób podglądania morskiego życia. Nabieram w płuca powietrza i nurkuję, aby zbliżyć się jak najbardziej do korali, a tu spod piasku ucieka około 50 cm średnicy płaszczka. Prawie wypiłem pół morza słonej wody, próbując jak najszybciej się wynurzyć. Uff… całe szczęście popłynęła w przeciwnym kierunku.
Kolejne zanurzenia były ostrożniejsze, lecz gdy spotkałem kolonie meduz to doszedłem do wniosku, że także czułbym się zdenerwowany, jakby mi ktoś zaglądał do domu bez pytania,zatem wróciłem na brzeg.
2013-09-24, 22:09 Kuala Lumpur
Witamy Was ze stolicy Malezji – Kuala Lumpur. Ciężko cokolwiek powiedzieć o tym mieście, poza tym, że na każdym chodniku każdej uliczki jaką pokonaliśmy od stacji kolejki LRT do naszego guesthousa jest mnóstwo jedzenia. Po prostu wszędzie!
Musze przyznać, że powiedzenie, że „dziecko przystosowuje się do poczynań rodziców” jest jak najbardziej prawdziwe. Dzisiejszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie, bo o 7:00, aby spakować manatki, dać poranną kaszkę Nadii i wyjść na prom na 9:00, a trzeba było być 45 minut wcześniej. Oczywiście prom się trochę spóźnił i dopiero w okolicach 11:30 byliśmy w Mersing. Stąd zakup biletu na autobus do Kuala Lumpur i już spokojnie mogliśmy zjeść śniadania. Nadii bardzo smakuje tutejszy makaron – nawet ten w wersji na ostro.
Autobus dojechał do Kuantang, a później należało się przesiąść na kolejny i już o 19:30 byliśmy w stolicy Malezji!!! Hurra – Nadia ani przez chwilę nie narzekała i była bardzo dzielna, a trochę się o to martwiliśmy jak zniesie tak długą podróż autobusem.
Wydostać się z dworca autobusowego też nie było łatwo, lecz jak już pani w informacji turystycznej wytłumaczyła jaką linią kolejki LRT pojechać i gdzie kupić bilet to było z górki. W pociągu sympatyczna młoda para zaprowadziła nas na ulicę, gdzie mieliśmy zamiar szukać noclegu. Prawda, że to miłe z ich strony?
Ważne, że jesteśmy już na miejscu i mamy gdzie spać, bo łatwo nie było znaleźć. Pokój może nie jest w hotelu *****, lecz ma łóżko i jest czysto – co prawda na czwartym piętrze, więc wszystkie toboły trzeba było wnieść aż tak wysoko.
Przez okna kolejki było widać przez chwilę wieże Petronas Tower – oj wyglądają ślicznie, lecz to pomysł na jutrzejszy wieczór. Dzisiaj trzeba odpocząć po trudach podróży.
2013-09-25, 22:30, Kuala Lumpur – Bird Park i Petronas Towers
Dzień zaczęliśmy dosyć spokojnie, bo od wycieczki do parku, gdzie atrakcja reklamowana jest jako największy na świecie park, gdzie można chodzić ścieżkami z wolno latającymi ptakami. No i w sumie nie sposób się nie zgodzić. Nadia była prze szczęśliwa, jak różnego gatunku ptaszki chodziły wokół jej wózka. Nawet podobało jej się gdy samiec pawia „Pan Paw” nawoływał swoją wybrankę dosyć donośnym krzykiem. Ptaków jest naprawdę sporo i jest co oglądać. Jednak nie wiem, czy cena w postaci 48 MYR (ok 1 MYR = 1 PLN) nie jest zbyt wysoka jak na ogród zoologiczny z ptakami.
Kolejna wielka rzecz to zobaczenie z bliska Petronas Towers. Od dosyć dawna chciałem zobaczyć je na własne oczy. Mam tak, że znam wiele miejsc z obrazków lub relacji innych i powtarzam sobie, że kiedyś przyjdzie ten dzień, gdy zobaczę je na własne oczęta. Dzisiaj ziściło się jedno z moich podróżniczych celów.
Sam nie wiem, co jest w nich takiego niesamowitego, że chce się tam być, lecz uważam, że warto. Są po prostu śliczne.
PS. Jutro uciekamy już ze stolicy Malezji i jedziemy się trochę schłodzić, ponieważ przenosimy się w rejon Cameron Highlands, czyli herbaciane plantacje. Pozdrawiamy.
2013-09-26, 18:00, Tanah Rata – Cameron Highlands
Udało się. Dojechaliśmy na miejsce choć nie było łatwo, a tak na początku wydawało się. Bezpośredni autobus z Kuala Lumpur, który jedzie tylko 4 godziny. No i niby wszystko się zgadza, lecz pierwsze 2 godziny to prosta trasa po autostradzie, a druga część to serpentyny po górskich, bardzo wąskich drogach o milionach zakrętów. Nie każdy dojechał w jednym kawałku (jeżeli wiecie o czym piszę :).
Jesteśmy już na miejscu. Temperatury dużo przyjemniejsze – tak na oko 20 stopni, co w porównaniu z 32 w Kuala Lumpur robi ogromną różnicę. Pot z czoła dawno zniknął, można oddychać pełną piersią.
Miasteczko nie robi jakiegoś super wrażenia. Agencja na agencji, knajpa na knajpie i tyle. No ale nie po to tu człowiek przyjechał, a dla wspaniałych widoków, które było nam dane oglądać podczas drogi przez okno autobusu.
Jutro uderzamy na plantacje herbat, lecz jednak już dzisiaj doznaliśmy pierwszego rozczarowania. Okazuje się, że tutaj już nikt nie zbiera herbaty ręcznie, bo się nie opłaca. Na pola wjeżdżają specjalne maszyny lub ludzie z kosiarkami. No cóż – takie życie, gdzie ekonomia wygrywa z tradycją.
2013-09-27, 18:20 Cameron Highlands – wycieczka
Skusiliśmy się na 5 godzinną wycieczkę z biura turystycznego. Niestety nie było innej możliwości – ewentualnie taksówki, które są drogie.
Zaczęło się niewinnie od ogrodu róż (Rose Garden). Nie wiem co to za atrakcja, lecz chodziliśmy po grządkach z różami. Szczerze to u mnie na ogródku są ładniejsze. No nic.
Jedziemy do fabryki herbaty BOH, bo zaczęło strasznie padać. I tam kolejne rozczarowanie. Fabryka obecnie nie działa, bo nie ma wystarczającej ilości liści herbaty, zatem żadna maszyna nie była nawet włączona. Dalej potwierdziły się wczorajsze doniesienia o tym, że nikt tu już nie zrywa herbaty ręcznie, bo się nie opłaca, ale ta fabryka wymyśliła fenomenalne maszyny do ścinania herbaty, które podobno jakościowo są takie jak ręczna praca człowieka – już to widzę. Jednak gwoździem do trumny była mocno reklamowana degustacja herbaty. Człowiek naiwny jest i spodziewał się, że tu będzie mógł posmakować wszelkich odmian tego wspaniałego trunku. Zamiast tego była degustacja „owocowej herbaty ice tea” zrobionej z granulatu. Co za paskudztwo.
Całe szczęście krajobraz otaczających nas pól herbacianych wynagrodził te niedogodności.
Następnie czekała nas cała plejada różnych farm: farma pszczół, farma motyli (całkiem ładne okazy) i najważniejsze farma truskawek. Do tej pory sądziłem, że Cameron Highlands słynie z herbaty, lecz od truskawek w różnej postaci robi mi się już niedobrze: suszone, smażone, w czekoladzie, surowe, w cieście, a także na koszulce, piżamie, poduszce, kapciach, breloczku aż na papierze toaletowym skończywszy. MASAKRA!!!
Jakoś wcześniej nie przeczytałem w żadnej relacji z tego miejsca, że ta wycieczka to poza wizytą na plantacji herbaty, jest totalną klapą, zatem warto się zastanowić zanim się na nią skusicie. Chyba lepszą propozycją jest wynająć taxi w kilka osób i pojechać tylko na plantacje herbaty lub wybrać się na jeden z licznych trekingów w okolicy.
Jutro opuszczamy ten zakątek i jedziemy na wyspę Penang, do pięknego miasta Georgetown, gdzie znowu będzie gorąco.
2013-09-28 21:12 Penang – Georgetown
Po dosyć długiej, bo ponad 5 godzinnej podróży autobusem dotarliśmy na wyspę Penang, a dokładniej do ponad 300 tys. miasta Georgetown. Zaraz po wyjściu z autobusu, okazało się, że jest przynajmniej 35 stopni, a na niebie nie ma ani jednaj chmury. Zakładamy na siebie plecaki, Nadia do wózka i idziemy szukać noclegu. Niestety nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza na początku, bo kogokolwiek byśmy nie spotkali to nikt nie orientował się w jakim miejscu się znajdujemy i jak dotrzeć na np. Love Lane, czyli ulicę z dużą ilością guesthousów.
Koniec końców udało nam się coś znaleźć. Nie jest to miejsce, które można polecić z czystym sumieniem, lecz jest łóżko i dosłownie kawałek podłogi, aby postawić nasze graty. Tak jak zawsze miejsce służy nam tylko do spania, a nie spędzania tu czasu. Po szybkiej zupce dla Nadii, zapakowaliśmy wózek i ruszyliśmy w miasto.
Pierwszy przystanek w dzielnicy chińskiej – jedzenie. Kurczak tandoori był trochę gorszy niż ten u Kamira w Tanah Rata, jednak i tak się najadłem, że ledwo wstałem z krzesła.
Później zaczęliśmy zabawę w szukanie murali na ulicach Georgetown. Część z nich jest tak skrzętnie schowanych, że na pierwszy raz nie udało nam się ich odnaleźć. Jednak poza muralami, powstało dużo konstrukcji z drutów oraz obiektów przygotowanych przez miejscowe artystyczne szkoły. Całość robi naprawdę fajne wrażenie.
PS. Kto z was dotarł z nami aż tak daleko?
2013-09-29 21:22 Penang – Georgetown – włóczęga po mieście
Dzisiaj dzień rozpoczął się od samych niespodzianek. Pierwszy raz, odkąd jeździmy po Azji, zdarzyło nam się, aby padało dłużej niż przez 2-3 godziny. Tym razem lało całą noc i przedpołudnie. Już myśleliśmy, że z naszego zwiedzania nici, jednak tropikalna ulewa przekształciła się w mały deszczyk, więc mogliśmy około godz. 11 ruszyć na miasto.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do jadłodajni. Trafiliśmy do chińskiego baru mlecznego. Tutaj pojawił się problem, bo niczego poza herbatą nie mogliśmy określić co jest czym, zatem trochę w ciemno pokazaliśmy na małe talerzyki z czymś, co wyglądało na pierożki oraz coś na muszelkach i zasiedliśmy do stołu. Zjedliśmy chyba rybę z czymś oraz owoce morza, ale co to dokładnie było?
Koniec eksperymentów i powędrowaliśmy na poważne śniadanie, czyli roti canai (pyszne placki roti z sosem curry), rawan masala (taki duży naleśnik z kilkoma sosami) oraz placek naan z czosnkiem. Po prostu niebo w gębie. Mógłbym zamienić nasz polski chlebek na te placuszki. Do tego papadam (trochę smakuje jak prażynki) na deser i jesteśmy naładowani energią.
Z racji, że murali jest trochę porozrzucanych po mieście, zaczęliśmy się szwendać po wszystkich jego częściach: Chinatown, Little India, nadbrzeże, Penang itd.
Okazuje się, że jeden z fajniejszych, czyli namalowany na domku na palach, który usytuowany jest na nadbrzeżu, już nie istnieje. Można zobaczyć tylko jego zarys, gdyż jak tłumaczyła właścicielka domu, woda, wiatr i opady go zniszczyły. Szkoda.
Nadię najbardziej interesują kotki i dzieci. Wystarczy, że gdzieś pojawi się obrazek, malunek, zdjęcie lub figurka kotka to jest szczęśliwa.
Na koniec dnia chcieliśmy jeszcze odwiedzić bazary, aby rozglądnąć się za pamiątkami. Niestety to kolejne malezyjskie rozczarowanie. Pamiątki owszem są dostępne, lecz ceny są strasznie wysokie. Człowiek przyzwyczaił się, że w Azji można kupić fisherman’s pants za max 8 zł, a tutaj życzą sobie 50. O wyrobach z drewna czy traw nawet nie będę wspominał. Takich cen to nawet w Almi Decor nie widziałem. No niestety, to nie kraj na zakupy. Jak jeszcze sobie przypomnę okolice Ubud (Indonezja), że za śmieszne pieniądze mogłem mieć piękny, ręcznie rzeźbiony stół w kształcie dwóch żółwi, to łezka w oku się kręci.
Chodzenia było co nie miara, więc mocno zmęczeni zawędrowaliśmy do guesthousu.
Nadia jak zwykle bardzo żywa, po drodze miała dwie drzemki, zatem zadowolona i nadal chce się bawić. W knajpach, gdzie jemy wszyscy są nią oczarowani (zwłaszcza kolorem oczu), jednak zgrywa nieśmiałą, przez co dają jej trochę spokoju.
2013-09-30, Dzień Chłopaka
Mam nadzieję, że pamiętacie, że dzisiaj jest Dzień Chłopaka? Jakoś tak fajnie wyszło, że podczas zeszłorocznej podróży na Sri Lankę, świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Kobiet.
Zatem „Chłopaki” pamiętajcie, że trzeba mieć swoje marzenia i starać się tak poprowadzić ścieżkę życia, aby dążyć do ich realizacji. Tego Wam i sobie życzę, bo to chyba jest najważniejsze.
PS. Oczywiście kobieta u boku, która będzie pamiętała o naszym święcie jest jak najbardziej pożądana :)
2013-09-30, Penang – Świątynia Kek Lok Si
Dzisiaj postanowiliśmy pojechać w głąb wyspy, aby zobaczyć największą świątynię buddyjską w Malezji, czyli Kek Lok Si.
Fakt, jest wielka, bo składa się z wielu mniejszych świątyń, mnóstwa różnych komnat, ogrodów, dziedzińców itd. Jednak trzeba być oswojonym z tym, że to nie typowy buddyzm z Tajlandii czy Tybetu, lecz wersja chińska, a tutaj wszystko jest trochę pomieszane. Miałem więc wrażenie, że więcej tu chińskich symboli, pomieszanych z hinduskimi niż samego buddyzmu. Jedno jest pewne – miejsce jest warte zobaczenia zwłaszcza w godzinach porannych, gdy nie ma jeszcze wycieczek turystów i można samemu w ciszy i spokoju eksplorować kolejne zakamarki tego kompleksu.Wieczorem wybraliśmy się zobaczyć Międzyzdroje w wydaniu wyspy Penang, czyli miasteczko Batu Feringgi.
W skrócie powiem tak – Międzyzdroje mogą się schować, jeżeli chodzi o liczbę i jakość (przynajmniej tak to wygląda z poziomu ulicy) dostępnych pięknych hoteli i miejsc do spania. Z plażą też jest całkiem nieźle, bo ciągnie się jak okiem sięgnąć piękny biały piaseczek, a ludzi jak na lekarstwo. Co krok knajpa z pysznym jedzeniem, no i reklamowany nocny bazar, który nam akurat nie przypadł do gustu. No chyba, że ktoś lubuje się w azjatyckim stylu ubierania się lub jest chętny na zakupy podróbek renomowanych zegarków i torebek.
Widać całkiem sporo Europejczyków (tak na oko emerytów – raczej nie polskich), którzy chętnie używają swojego życia i bawią się właśnie tutaj.
PS. Postanowiliśmy trochę zmienić plany i na ostatnie parę dni w Malezji przenieść się na podobno jedne z najlepszych plaż w tym kraju – zatem jutro o 8:15 startujemy promem na piękną wyspę Langkawi.
2013-10-01, Wyspa Langkawi
Tak jak pisałem wcześniej przenieśliśmy się, jednak nie było to takie łatwe. Prom płynął ponad 3 godziny, a morze trochę bujało. Co najmniej połowa współtowarzyszy podróży spędziła czas z głową w plastikowej torebce, na chwilę podnosząc z niej głowę, aby otrzeć usta i wymienić plastik.
Nam udało się dojechać prawie w jednym kawałku – Nadia pod koniec nie wytrzymała napięcia i postanowiła delikatnie dołączyć do tamtego grona. Wyspa jest całkiem spora, czego się nie spodziewaliśmy. Jest to kompletne przeciwieństwo Tioman. Są normalne sklepy, ulice, ruch, samochody, atrakcje. Ludzi też trochę więcej, jednak najważniejsza różnica to plaża. Jest ogromna, z delikatnym białym piaseczkiem, palmami przy brzegu, no i ciągnie się ponad dwa kilometry.
Niestety nie stać nas, aby spędzić noc na w bungalowie przy samej plaży, lecz nasze lokum także jest bardzo przyjemne tylko trochę dalej od morza.
Dzisiejszy zachód słońca wynagrodził wszystkie niedogodności promu, a wieczorna kolacja grilowa w postaci krewetek i pół kilowej ryby, była przysłowiową „wisienką na torcie”.
Idziemy spać.
2013-10-02, 21:20 Langkawi – relax na maxa
Dzisiaj bardzo leniwie ładujemy akumulatory przedpowrotem do jesiennej Polski. Upał jest straszny, człowiek musi wybierać co większe palmy, aby móc się schronić w ich cieniu.
Woda w morzu jest rewelacyjna, choć może nawet zbyt ciepła i nie daje aż takiego wytchnienia od ponad 35 stopniowego upału.
Plan nic nierobienia realizujemy w stu procentach, co nas bardzo cieszy. Nie ma żadnego zwiedzania, czy przemieszczania się. Jedyny ruch to zbieranie muszelek, skoczenie do baru po zimną wodę lub zanurzenie się w morzu. Czego chcieć więcej? Jedzenia. Obiadek w indyjskiej jadłodajni, kolacja w budce z malajskimi burgerami. Przekąski gdzieś po drodze.
Oj moglibyśmy tak długo spędzać miło czas.
Wieczorkiem oczywiście statyw i kierunek zachód słońca. Parę ujęć, zmiana ustawień, kilka wciśnięć spustu migawki i czas wracać. Po drodze zahaczamy milutką restaurację na plaży. Prawda, że sympatyczna? Kilka zdjęć później jesteśmy już w guesthousie i idziemy spać.
Uff to był ciężki dzień :)
2013-10-03, 22:17 Langkawi – największe akwarium w Malezji
Kolejny raz przez całą noc lało. Żadna nowość. Jednak dzień jak zwykle był piękny. Dzisiaj postanowiliśmy trochę uciec przed słońcem i zobaczyć podobno największe malezyjskie akwarium.
Ciężko mi polemizować z tym faktem nie mając danych, lecz jedno jest pewne – były to największe ryby jakie kiedykolwiek widziałem w akwarium. Miejsce to składa się z kilkunastu ogromnych akwariów, które są bogato wypełnione ogromnymi sztukami. Wszystko ładnie zaaranżowane i przystrojone ze smakiem. Mamy zatem akwarium w stylu Angkor z pięknymi niebieskimi rybami, a także miejsce, gdzie koniki morskie udają się na randki. Możemy tu m.in. podziwiać największą na świecie rybę słodkowodną – tutejszy osobnik miał tak na oko jakieś 2-3 metry i był ogromny.
Oczywiście jest basen z rekinami i innymi cudami, a także w kilku odmianach pingwiny. W sumie to nie spodziewałem się wiele po tym miejscu, lecz na pewno jest warte odwiedzenia, bo robi ogromne wrażenie. Ptaszkowi najbardziej przypadły do gustu płaszczki oraz wielkie kolorowe rybki.
Jedyny minus to dosyć ciemne pomieszczenia i trudno zrobić tu dobre zdjęcie ze względu na brak wystarczającej ilości światła.
2013-10-04, 22:17 Langkawi – Palau Payar – snorkeling
Nie mogłem sobie odpuścić wyjazdu na snorkelingowy trip. Niestety jedyna opcja to wycieczka z biurem turystycznym. Trudno – nie jadę przecież oglądać ludzi tylko kolorowe rybki. Grunt, żeby nie wchodzili w kadr :)
Było bardzo obiecująco. Dopłynęliśmy w bajeczne miejsce, gdzie niestety było już sporo ludzi. Długi pomost, kilka chatek i kilkudziesięciu turystów biegających w kamizelkach ratunkowych z maskami na twarzy.
Na szczęście cały ten zgiełk znikł w momencie założenia okularów, przedmuchania fajki i położenia się na wodze. Otwierają się wrota do innego świata.
Pierwsze rozczarowanie – brak pięknej rafy. Są jakieś kamienie i pozostałości lub dopiero początek czegoś co się buduje. Jednak rybki to jest to, co lubię najbardziej.
Tutaj możemy podziwiać ich całe setki. Może nie ma wielkiej różnorodności, bo zaledwie kilkanaście różnych gatunków, lecz są ich setki, a nawet tysiące. Wystarczy oddalić się trochę od pomostów, zawisnąć w bezruchu i zaraz będą koło Ciebie. Trzeba uważać, bo czasami próbują czy przypadkiem nie jesteś jedzeniem. Niby strachliwy nie jestem, ale parę razy krzyknąłem przez fajkę, ponieważ poczułem skubnięcie na nodze. Wielkości są różne – od malutkich po wielkie dochodzące do metra długości.
Najbardziej jednak wzdrygnąłem się, gdy zobaczyłem kilkudziesięcio centymetrowy okaz REKINA. Tak tak, to nie halucynacje, lecz była tu ich całkiem niezła gromada. Widziałem przynajmniej kilkanaście osobników. Pływałem jak dziecko, aby zrobić jak najlepsze ujęcie. Zaprzestałem tej „zabawy”, gdy zauważyłem, że te „maleństwa” mają mamę i tatę, które wyglądały na okołu 2-3 metrowej długości okazy. Tutaj to naprawdę narobiłem prawie w gacie, gdy takie coś, przepłynęło pode mną w odległości 4-5 metrów. Uff…
Wycieczkę uznaję za udaną.
2013-10-05, 21:37 Langkawi
Dzisiaj od rana ulewa. Zaczęło się nad ranem i trwało do południa. Ledwo udało wyrwać się na śniadanie, bo tu jak już pada to porządnie.
Później niby tylko kapało, lecz cały czas było pochmurno i morko. Zatem nici z ostatniego dnia na plaży, spędzonego na opalaniu i kąpaniu się w morzu.
Dzięki temu większość czasu spędziliśmy na jedzeniu :) Jak dla mnie całkiem ciekawa opcja. Niestety żołądek ma ograniczoną pojemność i nie można zjeść tyle ile by się chciało, a przynajmniej ile oczy mogą. Niestety. Ważne, że kolacją pożegnaliśmy się godnie z tą wyspą. Początek to kałamarnica smażona na głębokim oleju, a potem ogromne dwa tuńczyki z grilla, sałatka z trawy i pyszne lemon ice tea. Do tego na deser owoce. Czego chcieć więcej?
Jutro opuszczamy wyspę i jednocześnie Malezję i lecimy na ostatnie kilka dni do Singapuru. Będzie się działo.
2013-10-06, 20:57 Singapur – Geylang
Dzisiaj dzień zaczął się bardzo wcześnie, ponieważ lot mieliśmy o 8:55, zatem poranne pakowanie, sprawdzanie wszystkich rzeczy, bo przecież lecimy do Singapuru, a tu trzeba być uważnym na wszystko, no i taxi na lotnisko.
Jednak niedokładnie się spakowaliśmy, bo w podręcznym pojawi się krem z filtrem w tubce 200 gr. no i niestety musiał zostać w Malezji.
Szybki, ponad 1,5 godzinny, lot i jesteśmy w innym państwie.
Niestety okazało się, że jak napisali w rezerwacji, że przyjmują od 14:00 to nie kłamali i ani minuty szybciej. Co za formaliści.
Później odpoczywanie i zwiedzanie okolicy dzielnicy Geylang, gdzie mieszkamy.
Jednym słowem można ją określić jako „Raj dla smakoszy”, gdyż na każdym kroku stoisko z jedzeniem i to jakim. Wszędzie pachnie owocami, smażonym makaronem i ryżem, do tego kurczaki, kaczki, owoce morza i czego człowiek zapragnie.
Jutro formalna część zwiedzania miasta.
2013-10-07, 21:57 Singapur – ZOO i Marina Bay Sands
Podobno to najlepsze ZOO na świecie. W sumie to nie jestem przekonany, bo wydaje się, że choćby nasze wrocławskie lub choćby w San Diego są większe. Jednak w mojej opinii to najlepsze ZOO w jakim dotychczas byłem. Pięknie zaprojektowane, z minimalną ilością klatek, których praktycznie nie widać. Człowiek czuje się tutaj jakby spacerował w parku w którym mieszkają zwierzęta.
Czasami jakiś ptaszek przeleci nad głową, a to motyl, a to orangutan przejdzie z drzewa na drzewo, czy lemur pobiegnie do owoców.
Naprawdę wspaniałe miejsce na całodzienną wycieczkę. Nadia także była bardzo zachwycona, zwłaszcza nurkującym misiem polarnym, lemurem, który obok niej zjadał śniadanie oraz szynszylami.
Marina Bay to kompletnie inna historia. To przepiękne centrum finansowe, z magicznymi budynkami, a wszytko wykonane na 100%. Ciekawe aranżacje hoteli, pięknie podświetlona architektura, a dookoła biegający ludzie z aparatami i joggerzy (kto by nie chciał tutaj biegać?).
Od dawna chciałem zobaczyć ten hotel na własne oczy. Dzisiaj się udało. Jest – hmmm – taki inny, jedyny w swoim rodzaju, prezentuje się oszałamiająco. Popełniłem kilka standardowych kadrów, które od zawsze chciałem mieć w swoich zbiorach.
Niestety to prawie ostatni wieczór tego wyjazdu – jutro o tej porze będziemy już na lotnisku w oczekiwaniu na lot. Jak to bywa – wszystko ma swój początek i koniec.
2013-10-08, 14:00 Singapur, Wyspa Sentosa i S.E.A. Aquarium
Będąc z dzieckiem w Singapurze koniecznie trzeba zobaczyć największe na świecie akwarium. Wiele się po nim spodziewałem, lecz to co zobaczyliśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Jest po prostu MEGA!!! Cholernie drogie, lecz warte każdej złotówki. Jeżeli będziecie przejazdem koniecznie zarezerwujcie sobie kilka godzin i zobaczcie to miejsce!!!. Nam się bardzo podobało, a Nadia była prze szczęśliwa mogą siedzieć przed wielkimi akwariami i oglądać przepiękne rybki.
2013-10-08, 22:47 Singapur – lotnisko
Jesteśmy już na lotnisku. Podobno jest to jedno z najlepszych na świecie, a WiFi działa tak dziadosko, że nie mogę z niego skorzystać, aby połączyć się z jakąkolwiek stroną.
Po bardzo ciężkim dniu (zobaczyliśmy wspaniałe – największe na świecie akwarium na wyspie Sentosa – jeszcze o tym będzie). Jesteśmy już po odprawie bagaży, choć nie było łatwo zapakować wszystko i przywieźć to tutaj. Do tego Pani w check-in odprawiała nas ponad 30 minut, bo nie mogła sobie poradzić z tym, abyśmy siedzieli wszyscy razem w specjalnych siedzeniach dla podróżujących z dziećmi.
Za chwilę będziemy zmierzali do gate’u, ponieważ będziemy wchodzić na pokład naszego samolociku i fruuuu do domku. Oj trochę się działo przez te ostatnie trzy tygodnie. Już mi szkoda, że się tak szybko skończyły i będzie trzeba wrócić do szarej rzeczywistości.
Trudno – będzie można planować kolejne wakacje :), no i teraz zostanie przeglądanie zdjęć i materiałów na kolejne wpisy z cyklu „Nadia w podróży”.
Pozdrawiamy wszystkich czytających. Do usłyszenia z Kopenhagi, a później z Wrocławia.
2013-10-09, 18:17 Wrocław
Oto ostatnia aktualizacja tego wpisu. Wszyscy szczęśliwi i bezpieczni wylądowaliśmy we Wrocławiu i dojechaliśmy do domku. Teraz przychodzi pora na powolne rozpakowywanie bagaży, włączenie kilku pralek, ogarnięcie zdjęć itd. czyli taki standard po powrocie z wakacji.
Jedno jest pewne: jeżeli się chce to wszystko jest łatwe i nawet podróżowanie z roczną córeczką na drugiej półkuli w całkowicie obcym terenie, w kompletnie innej kulturze, w całkowicie innej florze bakteryjnej także. Za niedługo (mam nadzieję) powstaną kolejne wpisy o tym jak nasza dzielna Nadia radziła sobie z poznawaniem nowego, z odnajdywaniem się w malezyjskiej rzeczywistości, czyli cykl „Nadia w podróży” doczeka się kolejnych wpisów.
Pozdrawiamy wszystkich czytających i komentujących, którzy bardzo nas wspierali.
Nadia, Aga, Łukasz.
PS1. Cały nasz wyjazd „Nadia w podróży – Malezja & Singapur” odbył się w terminie 18.09. – 09.10.2013 roku.
PS2. Pozbierałem i uporządkowałem informacje praktyczne dotyczące Malezji i Singapuru – zatem jeżeli ktoś planuje wyjazd i szuka różnych informacji to na pewno warto zajrzeć.